Dzisiaj jest wiele spraw do omówienia, ale chciałbym to wszystko spiąć w jedną całość — przejść od bieżącej sytuacji geopolitycznej, przez nową doktrynę Stanów Zjednoczonych, aż do sytuacji w Polsce, kończąc na rozporządzeniu MiCA.
Europejski kryzys wartości w oczach USA
Ostatnio Stany Zjednoczone przedstawiły nową doktrynę. Wywołała ona falę zdziwienia w prasie europejskiej. Chciałbym Państwu wyjaśnić, jak do tego doszło, bo wszyscy są zdziwieni, a jednocześnie nie dostrzegają, że to my sami doprowadzamy do tej sytuacji. Wszystko zaczęło się na początku prezydentury Donalda Trumpa, kiedy wiceprezydent Stanów Zjednoczonych J.D. Vance wygłosił w Monachium słynne przemówienie dotyczące współpracy USA z Europą. Europejscy politycy przyjęli to wystąpienie z oburzeniem, nie wyciągając żadnych wniosków.
J.D. Vance poruszył kwestie cenzury, wskazał na antydemokratyczne wartości, które zaczynają dominować w Europie — na to, że Europa idzie w kierunku antydemokratycznym i że wyklucza przeciwników politycznych. Ostrzegł Europę przed tym kierunkiem. Dodał do tego krytykę Zielonego Ładu i polityki migracyjnej. Europa jednak nadal robi swoje.
Wielki kryzys Unii Europejskiej
Spójrzmy na nasze podwórko i szerzej — na całą Unię Europejską. UE przechodzi kryzys na wszystkich możliwych polach. Zwróćcie Państwo uwagę: 2 grudnia wybuchł kolejny skandal, który — moim zdaniem — będzie miał jeszcze większe konsekwencje. Po polityku, który wcześniej pluł na Polskę i został aresztowany za korupcję, przyszła kolej na byłą szefową unijnej dyplomacji, Federicę Mogherini. Ten skandal z pewnością będzie się rozlewał dalej.
To wszystko dzieje się w momencie, w którym trwa gigantyczna zmiana geopolityczna, gdy zmienia się mapa świata, gdy stoimy przed największymi wyzwaniami i ruchami geopolitycznymi od czasów II wojny światowej. A tymczasem okazuje się, że filary Unii Europejskiej są skażone chorobą korupcji, prania pieniędzy, a być może pojawią się nawet wątki szpiegowskie.
To pierwszy element. Drugi — sytuacja na Ukrainie. Cała otoczka prezydenta Zełenskiego zaczyna się sypać. Dochodzi do kolejnych aresztowań. W weekend w „New York Times” ukazał się obszerny artykuł, który co prawda nie oskarża jeszcze bezpośrednio prezydenta Zełenskiego, ale sugeruje, że wiedział o korupcji i jej nie powstrzymywał. Co więcej, miał utrudniać śledztwo, m.in. poprzez aresztowanie jednego z dyrektorów NABU, którego dopiero niedawno zwolniono. Dodajmy do tego, że przedstawiciele elit europejskich również mieli o tym wiedzieć — a może brać udział? A może zaraz wybuchnie nowa afera? To wszystko może się rozlecieć.
Mamy więc potężny kryzys korupcyjny, który może rozszerzyć się na całą UE, a poprzez Ukrainę — uderzyć jeszcze mocniej. To jedna strona medalu.
„Reforma” sądownictwa w Polsce: fakty, skutki i konsekwencje
Druga strona to nasze polskie podwórko. Szczerze mówiąc, na samą myśl opadają mi ręce. Nie chcę nikogo urażać, bo wiem, że głosujemy różnie, ale nawet Helsińska Fundacja Praw Człowieka, z którą nie zawsze się zgadzałem, a także Komisja Wenecka, której opinii też nie zawsze podzielałem — obie instytucje ostro skrytykowały reformę Ministerstwa Sprawiedliwości pod obecnym kierownictwem. I mają rację.
Projekt reformy polega na tym, że Sejm otrzymuje uprawnienia do dokonywania selekcji i wykluczania osób powołanych przez Krajową Radę Sądownictwa. To Sejm będzie decydował, kto pozostanie na stanowisku, kto zostanie przeniesiony, a kto zostanie — mówiąc kolokwialnie — złożony z urzędu. Dotyczy to nie tylko sędziów, ale całej grupy zawodów prawniczych: adwokatów, radców prawnych, prokuratorów, sędziów, pracowników naukowych.
Sejm uzyska ten przywilej bez możliwości drogi odwoławczej, co wprost łamie art. 180 Konstytucji, mówiący o nieusuwalności sędziów. To zagrożenie nie tylko dla niezawisłości, ale wręcz dla podstaw praworządności. Taka reforma oznacza poważne konsekwencje: jeżeli ktoś zostanie usunięty z urzędu, to każdy wyrok, który wydał, stanie się nieważny.
To oznacza paraliż wymiaru sprawiedliwości, a dodatkowo zniknie fundamentalna zasada prawa karnego — że nie można pogarszać sytuacji skazanego. Czyli jeżeli ktoś dostał dwa lata, a sprawę prowadził sędzia, którego Sejm później „wykluczy”, to sprawa może wrócić do ponownego rozpoznania, a wyrok może być surowszy.
Z drugiej strony, masowe usuwanie sędziów doprowadziłoby do paraliżu sądów. Przykład: jeśli z ośmiu sędziów sądu rodzinnego zostaną trzej, to jak mają być rozpatrywane sprawy wymagające szybkiej reakcji ze względu na dobro dziecka?
Dlaczego JD Vance miał rację?
Na to wszystko zwracał uwagę J.D. Vance. Mówił: praworządność jest łamana, przeciwnicy polityczni są eliminowani. Przykłady? Wybory w Rumunii — Rumuni wybrali kandydata X, ale UE unieważniła wybory i „dała im” Y. W Polsce — niezależnie od sympatii politycznych — Prawo i Sprawiedliwość nie dostaje środków, partia Brauna zostaje zdelegalizowana. Pojawiają się oskarżenia, ściganie, działania prokuratury wobec przeciwników politycznych.
Do tego dochodzi kwestia cenzury. Lewica chce wprowadzić urząd, który będzie mógł jednostronnie zdejmować treści z internetu, uznając je za dezinformację. Urzędnik zdecyduje, kto informuje, a kto dezinformuje.
Tutaj przypomina mi się serial Alternatywy 4. Stanisław Anioł mówi do młodego Amerykanina: „Czy pan wie, że u was biją murzynów w Stanach?” Na co ten pyta: „A gdzie pan to przeczytał?” — „Tu!” — i Anioł pokazuje Trybunę Ludu. Amerykanin odpowiada: „To niech pan przeczyta moją gazetę” — i daje mu Wall Street Journal. Wszyscy wiemy, że przekaz jest budowany pod określoną opinię publiczną. I my dzisiaj również nie wiemy, czy informacja, którą otrzymujemy, jest informacją, czy może już dezinformacją.
Przecież prezydent Putin był ostatnio w Indiach, a prezydent Indii przywitał go w taki sposób, że wyjechał po niego na lotnisko. Mówi się, że nigdy wcześniej tego nie zrobił. To co? Do niego ta informacja nie dotarła, że „Putin to świnia”? Może tam inaczej odbiera się informacje.
Chodzi o to, że człowiek ma prawo spojrzeć w kilku kierunkach. Nie może być tylko jedna słuszna linia partii i jeden właściwy przekaz. Trzeba ludziom dawać możliwość, żeby mogli sami ukształtować pogląd na daną sprawę. Inaczej potem niczego nie rozumiemy.
I potem mamy sytuację, w której Polski dzisiaj nigdzie nie ma. Zwróćcie uwagę: dziś w Londynie spotykają się przedstawiciele Francji, Niemiec, Wielkiej Brytanii i Ukrainy. A nas tam nie ma. Dlaczego? Przecież ostatnio nawet jechał tam nasz premier. Co prawda w innym wagonie, ale jednak do pociągu go wpuszczono. A dziś nawet do pociągu go nie wpuszczają. Czemu? Dlaczego nikt nie zadaje pytania, dlaczego Polski nie ma dziś przy stole, gdy ważą się losy Europy?
Dlaczego USA wycofują się z Europy?
Stany Zjednoczone w swoim nowym dokumencie stwierdziły, że nie odwołują się już do wspólnych wartości Zachodu. Dlaczego? Bo tych wspólnych wartości po prostu nie ma. Ameryka poszła w innym kierunku, a my też poszliśmy w innym — i to rozmijając się coraz bardziej. Mówiłem wcześniej, że powinniśmy się zreformować. Miałem nadzieję, że nasze elity będą w stanie to zrobić. Już tej nadziei nie mam.
Ameryka twierdzi, że ich wartości to państwo praworządne — a my tę praworządność łamiemy, tworzymy prawo jej przeciwne. Amerykanie mówią, że musi być wolność słowa — a nasze elity tej wolności nie chcą. Neomarksiści, którzy rządzą dziś w Europie, również jej nie chcą. W związku z tym tę wolność ograniczają.
Dzieje się tak również dlatego, że trwa ostra walka z opozycją polityczną, która — oczywiście — jest dziś w słabszej pozycji. Są ścigania, zatrzymania, prokuratura skupia się na przeciwnikach politycznych. Dochodzi kwestia finansowania partii. Amerykanie to widzą. Nie są głupi, mają służby i wiedzą, co się dzieje. Widzą antydemokratyczne praktyki i widzą też, że Europa wcale nie chce pokoju — tylko coraz bardziej wciąga się w wojnę.
Proszę Państwa, co się dziś dzieje? Wspominałem o atakach na tankowce. Macron pojechał do Chin, żeby namawiać prezydenta Xi do wywarcia wpływu na Putina, bo Putin już nawet nie odbiera jego telefonów. Macron powiedział też, że jeśli Rosja będzie atakowała infrastrukturę energetyczną Ukrainy, to koalicja chętnych będzie atakowała tankowce przewożące rosyjską ropę. I już mieliśmy cztery takie ataki. To jest wciąganie nas do wojny.
A prezydent Trump powiedział jasno: dzisiejsze warunki są dla Ukrainy słabsze niż były w marcu. Mówił, że próbował przekonać Zełenskiego, żeby podpisał porozumienie — nie chciał. Dziś warunki są słabsze, za tydzień będą jeszcze słabsze, a za miesiąc jeszcze gorsze. Amerykanie odchodzą. Powiedzieli wprost, że nie będą strzelać rakietą za dwa miliony dolarów w drona za pięćset dolarów, żeby bronić infrastruktury Ukrainy.
Europa zachowuje się jak mały ratlerek, który szczeka, aż się krztusi. Za nim stał pitbull — Amerykanie. Ale pitbull nie chce już wojny. Chce budować nowy porządek: współpracę z Rosją. Chce uniknąć wojny z Rosją, bo ma większe pola do ogarnięcia. My uważamy, że Europa to pępek świata. Nie — są większe obszary strategiczne niż Europa.
Działalność Unii Europejskiej przez ostatnie dziesięć lat oceniam bardzo negatywnie. UE, do której wchodziliśmy, była zupełnie innym tworem. Jej cele były inne. Dziś trzeba wzmacniać państwa narodowe i zmieniać Unię na współpracę niezależnych państw, z unią celną, handlową i swobodami przepływu. Tego dziś nie ma. Dlatego Amerykanie mówią: „Was już nie ma”. I jeśli Unia nie wróci do tych wartości, to współpracy nie będzie.
I musimy to zmienić szybko — ale chyba nie z tymi elitami. Dlatego Amerykanie mówią wprost: będą wspierać inne ruchy polityczne. Wiedzą, że gdy wygrał Trump, Niemcy byli przeciwni jego obecności w Europie. Chcieli Amerykanów wyrzucić, ale jednocześnie liczyli na ich ochronę. Amerykanie mówią: nie.
Słusznie zwrócili na to uwagę były premier Miller i były prezydent Komorowski — a przecież nie można ich posądzić o sympatie do PiS.
Pytali: co się dzieje, dlaczego jesteśmy tacy słabi, dlaczego nie ma polskiej dyplomacji? Dlaczego nie ma nas przy stole, gdy chodzi o sprawy dotyczące naszego bezpośredniego sąsiedztwa? Przecież Ukraina to nasz sąsiad, my udzieliliśmy jej ogromnej pomocy — militarnej, społecznej, socjalnej. Ugościliśmy ich obywateli, utrzymujemy ich. A dziś nas nie ma nigdzie.
Uważam, że czas tupnąć nogą — bo inaczej znikniemy całkowicie.
To samo dotyczy kwestii wpływu zewnętrznego na nasze wybory. Mówiło się, że są dowody na finansowanie kampanii z zagranicy, ustawianie wyborów z zewnątrz. To skandal.
Cała prawda o ustawie MiCA
Na koniec MICA. Dziś trafiłem na wpis posła Jarubasa, który podsumowywał, dlaczego „świnie z PiS-u i Konfederacji są przeciwko”. Mam prawo to komentować, bo byłem uczestnikiem tego rynku, jeszcze zanim większość z Państwa o tym słyszała. Kiedyś tworzyliśmy z wspólnikiem pierwszy tego typu event w Polsce i Europie Środkowej związany z rynkiem krypto — najpierw Cryptocurrency World Expo, później Finance World Expo, potem Next Block Expo — Polska była wtedy na drugim miejscu na świecie pod względem znaczenia rynku krypto, zaraz po Stanach Zjednoczonych. Potem spadliśmy na trzecie, po Japonii. A dziś polscy przedsiębiorcy i polski biznes wychodzą z Polski i będą pompować inne gospodarki, ale nie naszą. Ta ustawa powinna zostać wprowadzona dokładnie rok temu, w grudniu.
Dlaczego wcześniej ta ustawa nie została wprowadzona? Strona rządząca przedstawia argumenty, których nawet nie wiem, czy warto tu przytaczać, bo są one kierowane do osób raczej poniżej średniej inteligencji, a Państwo jesteście zdecydowanie powyżej. Ale oczywiście pan poseł Jarubas argumentuje, że poprzednia opozycja była przeciwko, bo rzekomo… „na tych krypto to lawina oszustw inwestycyjnych”, „pranie brudnych pieniędzy”, „finansowanie terroryzmu”, „zapaść zaufania” i tak dalej.
Tymczasem dzisiaj rynek kryptowalut w Polsce to około 3 milionów ludzi — więcej niż liczba Polaków posiadających rachunki maklerskie czy realnie inwestujących na rynku kapitałowym.
I teraz przejdźmy do faktów: dlaczego dzisiejsza opozycja była przeciw tej ustawie? Dlatego, że nie chodzi o to, żeby jakakolwiek ustawa została uchwalona, tylko żeby została uchwalona dobra ustawa. A co wystarczyło zrobić, żeby była dobra? Tylko jedno: zaimplementować ją tak, jak MICA została uchwalona w Unii Europejskiej. Po prostu przenieść ją do polskiego prawa — bez własnej twórczości. Tak zrobili choćby nasi sąsiedzi: Czechy, Słowacja, Litwa, Łotwa, a także Malta, Irlandia czy Niderlandy. Wszędzie tam ustawa liczy od dwóch do pięciu stron. A u nas? 104 strony.
Z punktu widzenia przedsiębiorcy największym problemem jest wysokość opłat nadzorczych. W ustawie ustalono je na poziomie 0,4% przychodu. To jest absurd. Rynek finansowy — również rynek walutowy, na którym prowadzimy działalność — to branża o dużych wolumenach i niskich marżach. Marże liczy się tu w tzw. pipsach, a pips to promil. Promil — każdy z nas wie, co to znaczy, choćby z alkomatu: niby mało, a jednak dużo. Tak samo tu — wolumen robi swoje. Ale 0,4% od przychodu przekracza to, co da się zarobić na tym rynku, szczególnie jeśli zakładamy, że kryptowaluty zostaną objęte szerszym nadzorem. A zwiększenie nadzoru zawsze obniża marże i zmniejsza aktywność rynku.
Najlepszy biznes jest wtedy, kiedy rynek jest deregulowany. Kiedyś nawet premier Tusk poprosił prezesa Brzoskę o deregulację pewnych obszarów — każdy wie, że deregulacja sprzyja rozwojowi. Regulacja już mniej, a przeregulowanie to — nie chcę mówić brzydko — ale jest po prostu do dupy. I ta ustawa nadawała się wyłącznie do tej części ciała.
Do tego dochodzi ryzyko arbitrażu prawnego. Jeśli w krajach unijnych obowiązuje jedna regulacja – MiCA – a każdy kraj doda od siebie coś innego, to podmioty rynku wybiorą te regulacje, które są dla nich najkorzystniejsze, gdzie kary są niższe, procedury prostsze, a nadzór rozsądny. W Polsce w tej ustawie kara była wyższa niż za prowadzenie banku. I do tego znów pojawia się to samo, co w „reformie” sądownictwa pana premiera Żurka: że Sejm będzie decydował, kto może być sędzią, prokuratorem, adwokatem. A jak ktoś się nie spodoba – usuną go z listy. I tutaj tak samo: jak ktoś im się nie spodoba, to po prostu zamkną mu stronę internetową. A potem niech się odwołuje. Do sądu. A przy obecnej „reformie” będzie się odwoływał 30 lat. Kto to przeżyje?
Znamy przykład Optimusa i prezesa Kluski. Zniszczono go w pseudoaferze VAT-owskiej. Wygrał sprawę, owszem, ale przestał być w pierwszej dziesiątce najbogatszych Polaków. A na jego miejscu pojawili się inni przedsiębiorcy.
Trzeba było to wszystko z ustawy usunąć i dostosować ją do realiów. Wtedy polskie firmy mogłyby normalnie działać. A jeśli chodzi o pranie brudnych pieniędzy – proszę Państwa, to jest „pic na wodę”, słowo-wytrych. Jak mówiłem na Forum Suwerenności Monetarnej: „pranie brudnych pieniędzy i finansowanie terroryzmu” to dziś takie samo słowo-wytrych, jak w latach 70. w Stanach Zjednoczonych były „narkotyki”. Jak ktoś miał narkotyki, to można było zrobić nalot, zabrać majątek, skonfiskować wszystko. Dzisiaj dokładnie to samo dzieje się pod pretekstem AML.
W Polsce nagle „wszyscy piorą pieniądze” i „wszyscy finansują terroryzm”. A przecież jeśli są podejrzenia – od tego jest prokuratura, służby, nadzór. Ale nie można pod hasłem prania pieniędzy rozwalać całego systemu i kontrolować obywateli.
Jeśli spojrzymy na krypto – wiadomo, że przestępstwa się zdarzają. Ale to tak samo, jak ktoś mówi, żeby zlikwidować gotówkę, bo tam się „pierze pieniądze”. Każdy w Ministerstwie Finansów wie, że dziś pieniądze pierze się głównie w systemie bankowym. Ale nikt nie mówi, żeby zamknąć banki.
Podobnie jest z finansowaniem terroryzmu. Statystycznie – jeśli wyłączymy Bliski Wschód i Afrykę – terroryzm odpowiada za 1 zgon na 10 tysięcy. A regulacje są tak ostre, jakby ginęły miliony. To obłęd. Coraz niższe limity gotówki, coraz więcej kontroli, a nikt nie bierze pod uwagę inflacji i spadku siły nabywczej pieniądza, więc kontrola faktycznie rośnie.
Jeśli wejdą kolejne przepisy unijne – np. zakaz transakcji gotówkowych powyżej 10 tys. euro – to w ogóle będziemy mieli nos w cudzych pieniądzach 24/7.
Tą ustawę można było zrobić rok temu: usiąść ze środowiskiem, a nie konsultować ustawę w kółku gospodyń wiejskich (z całym szacunkiem dla Pań). Trzeba było rozmawiać z biznesem. Firmy krypto są już przecież zarejestrowane w WASP przy Izbie Skarbowej w Katowicach. Mamy AML, raportowanie do GIIF – to się już dzieje.
MiCA jest najbardziej restrykcyjną regulacją na świecie, ale jako przedsiębiorcy dalibyśmy sobie radę. Tylko nie można wprowadzać dodatkowych obowiązków, które skazują polskie firmy na niepowodzenie biznesowe. Nadzór nie może naliczać opłaty od przychodu, jeśli marże są mikroskopijne. To absurd.
I cała prawda jest taka, że wpycha się w to jeszcze rosyjskie służby specjalne. Rynek krypto jest globalny – każdy tam bywa: rosyjskie służby, polskie, amerykańskie, izraelskie. Służby zawsze korzystały z różnych narzędzi finansowych. Mają firmy podstawione, konta podstawione – każdy, kto widział pierwszy lepszy film szpiegowski, wie, jak to działa. Przecież w pierwszej dziesiątce najbogatszych Polaków latami było mnóstwo ludzi powiązanych ze służbami. To co — likwidować im biznesy?
I tak samo będzie po wprowadzeniu MiCA. Służby dalej będą używały kryptowalut. Przecież nie jesteśmy aż tak naiwni, żeby wierzyć, że przestaną. A jeśli jesteśmy — to nie dziwmy się, że Amerykanie później tworzą nową strategię i mówią, że „Europejczycy to idioci”. Bo jeśli europoseł wrzuca takie argumenty na Facebooka, to co ma myśleć ktoś poważny, jak J.D. Vance?
Ale miejmy nadzieję, że kiedyś — tak jak kiedyś z komuną — to wszystko w końcu pieprznie i wróci do normalności.

Ten wpis nie posiada jeszcze żadnych komentarzy.