Jeszcze dwadzieścia lat temu wszyscy się ich pozbywali, odkrywając uroki dźwięku w nieskazitelnej, cyfrowej jakości. Dzisiaj płyty winylowe, bo o nich mowa, można kupić w niemal każdym dyskoncie. Czy nadeszła analogowa rewolucja?
Większość komentatorów jest zgodna – czarne płyty przeżywają największy renesans od lat ‘90 XX wieku, kiedy to cyfrowe krążki CD na dobre wywróciły do góry nogami rynek fonograficzny. O rewolucji nie może być jednak mowy, bo tak samo jak powszechnie nie wróci się do pisania na maszynie zamiast na komputerze, taki i płyta winylowa nie zastąpi wygody streamingu czy mobilności muzyki w formacie mp3. Ma jednak inne zalety, o których przypomniano sobie po prawie trzydziestu latach.
Renesans czarnej płyty
Płyta winylowa jest duża. Dzięki temu na okładce zmieści więcej informacji niż na opakowaniu jakiegokolwiek innego nośnika dźwięku. Ma to szczególne znaczenie dla grafiki, która w takim formacie robi dużo lepsze wrażenie.
Pasjonaci zwracają uwagę, że muzyka spod igły ma duszę, której pozbawione są kawałki przetwarzane przez urządzenia elektroniczne. Być może chodzi o trzaski i szumy, charakterystyczne dla winyli; może o temperaturę dźwięków i ich zakres. Współczesne badania zdają się jednak temu przeczyć, udowadniając, że różnice między płytą analogową a jej cyfrowym nagraniem są niemożliwe do rozpoznania przez ludzki słuch.
Może zatem powrót do płyt winylowych wynika ze zmęczenia całą technologią? Nie da się wszak ukryć, że uruchomienie czarnego krążka wymaga pewnego rytuału – od wprawienia w ruch gramofonu przez ostrożne wyciągnięcie płyty z opakowania po pierwsze trzeszczące takty utworu. Jakikolwiek by nie był powód, ceny analogów wzrosły w ciągu ostatnich dziesięciu lat o kilkaset procent. A gdzie jest popyt tam pojawić się musi podaż.
Czy warto inwestować w płyty winylowe?
Nie jest to pierwszy raz w historii, kiedy moda wraca i rzeczy niedawno wyrzucane ze wzgardą do śmieci stają się bezcenne. W przypadku winyli nie są to może wartości przyprawiające o szaleństwo ale na pewno stanowią małą fortunę.
Weźmy chociażby legendarnych The Beatles, którzy nawet w czasach świetności czarnych krążków cieszyli się ogromną popularnością. Dziś ich płyty są często droższe od odpowiedników cyfrowych (CD lub mp3). Natomiast białe kruki osiągają zawrotne ceny – podwójny longplay “White Album” z 1968 roku można dostać za, bagatela, około $9,000.
Na prawdziwych kolekcjonerów czekają jeszcze poważniejsze wydatki. Wydania promocyjne, radiowe lub limitowane przekraczają często $12,000, jak chociażby album zespołu The Quarrymen, ‘That’ll Be The Day/In Spite Of All The Danger’, który potem zmienił nazwę na… The Beatles i jest jedynym znanym nagraniem pre-Beatlesów (w dodatku dokonanym w lokalnym sklepie elektrycznym).
Wysoką wartość mają też albumy, które nie doczekały się wznowień. Wiele z nich prezentuje sobą unikalny materiał, rzadko wykonywany współcześnie na żywo. Jedną z takich okazji jest CORNO – Brass Music Festival, prezentujący piękno i harmonię instrumentów blaszanych. Melomani, którym nie uda się na niego dotrzeć, będą skazani na poszukiwania rzadkich i drogich płyt sprzed kilkudziesięciu lat.
Gdzie kupić płyty analogowe?
Od dobrych kilku lat kolekcjonerzy winyli mogą narzekać na klęskę urodzaju. Bo nagle pojawiło się całe zatrzęsienie miejsc sprzedających płyty analogowe.
Używane bez kłopotu można dostać na aukcjach internetowych. Czasem uda się trafić na całe kolekcje czarnych krążków – nie ma jednak co liczyć na okazje. Im więcej atrakcyjnych albumów tym cena będzie bardziej windować w górę.
Nowe płyty bez kłopotu da się zamówić w specjalistycznych sklepach, również online. Pojawiają się tam zarówno wznowienia starych albumów jak i współcześni artyści, coraz częściej wydający swoją muzykę na winylach.
Wreszcie, zarówno hipermarkety jak i nawet popularne dyskonty dołączyły czarne krążki do swojej stałej oferty. Są w niej co prawda głównie wznowienia klasyki (i nie chodzi o muzykę symfoniczną a raczej Boba Dylana, Led Zeppelin i pierwsze albumy Perfectu) ale za to w bardzo dobrych cenach.
Być może moda na granie spod igły jest tylko przejściowa i za kilka lat nikt już o niej nie będzie pamiętał. Tak samo myśleli wszyscy ci, którzy w latach ‘90 wyrzucali swoje kolekcje winyli przechodząc na CD. Warto zatem uczyć się na doświadczeniu, i zostawić sobie choć kilka albumów. Kto wie, może za dekadę będą warte fortunę?
Ten wpis nie posiada jeszcze żadnych komentarzy.