Złoty, dolar, euro i robotyzacja – jak Polska poradzi sobie z erą automatyzacji?

W zeszłym tygodniu mieliśmy decyzję Rady Polityki Pieniężnej w sprawie stóp procentowych oraz decyzję FED. W tym tygodniu przed nami pytanie: co dalej? Czyli jak wygląda sytuacja z eurodolarem, jak z naszą złotówką. Na koniec chciałbym poruszyć temat związany z gospodarką ogólnie, ale także z rynkiem pracy – mianowicie sztuczna inteligencja i jej wpływ na Polskę oraz zatrudnienie. Bo o tym mówi się wciąż zbyt mało.

Złoty, euro, dolar i RPP

FED pozostawił stopy procentowe na niezmienionym poziomie, natomiast Rada Polityki Pieniężnej – zgodnie z oczekiwaniami rynku – obniżyła stopy procentowe w Polsce o 50 punktów bazowych. W mojej ocenie to jak najbardziej słuszny kierunek. Musimy luzować politykę monetarną, ponieważ obciążenia kredytowe dla przeciętnego Kowalskiego są bardzo wysokie – zarówno jeśli chodzi o spłatę zobowiązań, jak i kredytów. Trzeba też ulżyć polskim przedsiębiorcom, ponieważ marża w polskim przemyśle wynosi zaledwie 4,5%, co jest niższym wynikiem niż oprocentowanie lokat bankowych. To – nie chcę powiedzieć, że demoralizujące – ale bardzo trudne, ponieważ przemysł, produkcja, biznes to nie tylko zyski, ale także ryzyka. A jeżeli ryzyko jest większe, to naturalnie oczekujemy wyższych zysków.

Co się więc wydarzyło? Na pierwszy rzut oka reakcja może wydawać się dziwna – stopy procentowe obniżamy, a złotówka się umacnia. Naturalnie powinno być odwrotnie – niższe stopy to tańszy pieniądz, czyli mniejsze zyski z jego utrzymywania, co z reguły prowadzi do osłabienia waluty.

A jednak złotówka się umocniła. Dlaczego?

Dlatego, że proces obniżki stóp procentowych był zapowiadany już od jakiegoś czasu. Wcześniej Rada Polityki Pieniężnej nie decydowała się na ten krok ze względu na wyższą inflację niż np. w strefie euro, na wyzwania związane z zielonym ładem, a także na wzrost cen energii elektrycznej w Polsce.

Ale dziś jesteśmy już na takim etapie, że możemy sobie pozwolić na luzowanie polityki monetarnej – i RPP to zrobiła.
Złotówka się umacnia również dlatego, że stopy procentowe w strefie euro są obecnie niższe – ponieważ EBC rozpoczął ich obniżanie wcześniej niż nasza RPP i robił to częściej. W efekcie złoty umocnił się szczególnie względem euro.

Patrzę na to tak: decyzja RPP była jedną z nielicznych wewnętrznych decyzji, które w ostatnim czasie realnie wpłynęły na wartość polskiej waluty. Do tej pory złoty poruszał się raczej w trendzie umacniającym – zarówno względem euro, jak i dolara – ale było to wynikiem raczej czynników zewnętrznych, związanych z kondycją pary eurodolar.

Co dalej? Osobiście uważam, że złotówce należy się korekta. Szczególnie jeśli chodzi o parę USD/PLN – uważam, że polski złoty jest obecnie silny. Choć od zawsze byłem zwolennikiem silnej waluty, teraz widzę, że możemy spodziewać się korekty. Zwłaszcza że prognozy banków są bardzo rozbieżne.

Chciałbym przytoczyć dwie skrajne prognozy – jedna pochodzi z Credit Agricole, druga z Bank of America.
Wspominałem już wcześniej, jak interesujące są różnice między analizami banków amerykańskich a europejskimi. Banki amerykańskie częściej mówią: „osłabiamy dolara”, natomiast banki europejskie mówią odwrotnie: „osłabiajmy euro”.

To wynika z faktu, że ani strefie euro, ani USA nie zależy na zbyt silnych walutach – jest to niekorzystne dla eksporterów.

Credit Agricole przewiduje umocnienie dolara. Argumentują to m.in. oczekiwanym ożywieniem amerykańskiej gospodarki w drugiej połowie 2025 i w 2026 roku, napędzanym przez politykę fiskalną, łagodniejsze warunki finansowe i uporczywą inflację.
Zakładają też ograniczoną skalę obniżek stóp procentowych przez FED, co zwiększa atrakcyjność inwestycji w dolarze.

Są również sceptyczni wobec tzw. dedolaryzacji – choć niektórzy inwestorzy wskazują na nieprzychylność Trumpa wobec dolara oraz możliwe polityczne napięcia, Credit Agricole nie widzi wiarygodnej alternatywy dla dolara jako globalnej waluty rezerwowej.
Dodatkowo sygnały płynące z polityki USA, m.in. wypowiedzi sekretarza skarbu czy wycofanie się Trumpa z ataków na niezależność FED, działają stabilizująco.

Z kolei Bank of America mówi: „naszym zdaniem krótkie pozycje na dolarze to obecnie najpewniejsza strategia inwestycyjna”. Jednak w ich argumentacji trudno znaleźć równie mocne fundamenty, jak w przypadku Credit Agricole. Wskazują głównie na niepewność dotyczącą polityki fiskalnej oraz ryzyka polityczne.

Widziałem dzisiaj ciekawy rysunek: trader sprzed ery Trumpa analizuje wykresy, fundamenty, dane rynkowe. A trader w erze Trumpa? Patrzy tylko na… Trumpa.
To obrazowo pokazuje, że jeśli ignorujemy czynniki techniczne, makroekonomiczne, fundamenty, a wszystko sprowadzamy do polityki, to trudno budować długoterminową strategię. I w mojej ocenie takie podejście – ignorujące podstawy ekonomiczne – jest trudne do utrzymania w dłuższej perspektywie.

I teraz zwracam uwagę na to, że wracając do złotówki – jest ona silną walutą. Wchodzimy w cykl obniżek stóp procentowych, mimo to polski złoty pozostaje silny. Uważam jednak, że należy bacznie obserwować sytuację, z uwagi na fakt, że – po pierwsze – jeśli chodzi o eurodolara, prognozy banków nie są już tak śmiałe, jednoznaczne i pewne jak jeszcze parę tygodni temu. Złoty jest silny, w związku z czym korekta mu się należy – trzeba na to uważać.

Nawet jeśli w długoterminowych prognozach walutowych niemal wszystkich banków zakłada się, że eurodolar będzie silny, pragnę zwrócić uwagę, że nie dotyczy to w równym stopniu relacji euro do złotego. Dlatego bardzo uważałbym i monitorował rynek, ale nie podchodziłbym do sprawy tak jednoznacznie, jak Bank of America w kontekście eurodolara – nie uznałbym tego za najpewniejszą inwestycję.

Życzę polskiemu złotemu, aby był walutą silną i stabilną, ale zalecam ostrożność.

Robotyzacja VS rynek pracy w Polsce

Kolejny temat, który chciałbym poruszyć, to sztuczna inteligencja. Mówi się o niej ostatnio bardzo dużo. Nie chcę powiedzieć, że panuje euforia, ale o sztuczną inteligencję opierane są dziś wyceny tzw. „big techów” – wielkich spółek notowanych na NASDAQ-u czy innych giełdach. Każdy kraj – szczególnie mocarstwa, takie jak Stany Zjednoczone czy Chiny – posiada tego typu firmy.

Z drugiej strony dużo mówi się o problemie migracji – zarówno przez polityków, jak i opinię publiczną. Są zwolennicy, są przeciwnicy. Faktem jest, że w Polsce rodzi się coraz mniej dzieci, coraz więcej osób przechodzi na emeryturę i pojawia się pytanie, kto ich zastąpi. Zwolennicy migracji przekonują, że musimy sprowadzać pracowników z zagranicy, bo nie będzie komu pracować.

Ale zadajmy sobie pytanie: czy rozwój sztucznej inteligencji i robotyzacji rzeczywiście będzie sprzyjał tworzeniu nowych miejsc pracy, a nawet utrzymaniu tych, które już mamy?

Spójrzmy na liczby. Według danych Międzynarodowej Federacji Robotyki (IFR), w Polsce przypada 78 robotów na 10 tysięcy zatrudnionych. W Niemczech – 429, w Chinach – 500, a w Korei Południowej – 1000.

Jeśli spojrzymy na branżę motoryzacyjną, to w Niemczech przypada prawie 1500 robotów na 10 tysięcy zatrudnionych, a w Chinach – 2000. A jak to wygląda w Polsce? Polska, jako kraj Europy Środkowo-Wschodniej, również odgrywa ważną rolę w branży automotive – produkujemy podzespoły, części do samochodów itd.

Zwróćmy jednak uwagę, że Niemcy – jako nasi główni partnerzy handlowi – przenieśli do Polski te elementy produkcji, które dziś nie mogą być zrobotyzowane, a więc muszą być wykonywane przez ludzi.

Gdy te fabryki powstawały, gdy wchodziliśmy do Unii Europejskiej, koszt zatrudnienia polskiego pracownika wynosił ok. 250 euro. Dziś, biorąc pod uwagę całkowity koszt pracodawcy, wynosi ponad 2000 euro. Czy dalej jesteśmy tańsi? Czy nadal możemy konkurować?

Dziś mówi się o tzw. „ciemnych fabrykach” w Chinach – takich, które nie potrzebują światła, bo wszystko wykonują roboty. Światło przeszkadzałoby w pracy sensorów. Taki jest dzisiejszy świat.

W Europie świadomie prowadzona jest polityka deindustrializacji w ramach Zielonego Ładu. Pytanie: czy Polska jest w stanie konkurować w tym środowisku? A może musimy przesunąć się w stronę wysoko wyspecjalizowanych usług, opartych na wiedzy naszych inżynierów?

Bo nawet jeśli roboty wyprą ludzi z fabryk – pracują 24 godziny na dobę, nie chorują, nie potrzebują przerw – to ktoś musi te roboty projektować, obsługiwać i serwisować. Potrzebujemy wysoko wykwalifikowanej kadry.

Może więc to jest kierunek. Ale czy w takim razie musimy ściągać ludzi z Bangladeszu czy byłego Związku Radzieckiego? Czy oni znajdą zatrudnienie w tej nowej rzeczywistości?

Jak to się ma do zawodu kierowcy Ubera, skoro w USA i Chinach rośnie liczba w pełni autonomicznych taksówek, a nawet ciężarówek bez kierowcy? Co zrobimy z tymi ludźmi, gdy przyjadą, a potem stracą pracę? Czy państwo udźwignie ciężar świadczeń socjalnych? Czy nie doprowadzi to do napięć społecznych?

Czy naprawdę jesteśmy w stanie zastąpić polskiego pracownika kimś z zagranicy, skoro rozwiązaniem będzie raczej automatyzacja?

Nigdy się nad tym poważnie nie zastanawialiśmy. Mówimy o automatyzacji, robotyce, o konieczności sprowadzania pracowników, ale czy Polacy nadal chcą być robotnikami? Czy przy rosnącej świadomości społecznej i dobrobycie nie powinniśmy postawić raczej na edukację i tworzenie wysoko kwalifikowanych miejsc pracy?

Może nadszedł czas, by o tym mówić otwarcie. Może nie powinniśmy dalej udawać, że migranci rozwiążą nasze problemy, podczas gdy sami nie jesteśmy w stanie utrzymać miejsc pracy, bo zmiany technologiczne zachodzą szybciej niż się spodziewaliśmy.

To jest pytanie, które musimy sobie zadać i na które musimy szukać odpowiedzi, jeśli chcemy się do tych zmian przygotować. Jeśli Polska ma kontynuować ścieżkę wzrostu, musimy pamiętać, że czasy taniej siły roboczej się skończyły. Może nie dziś, nie jutro, ale nieuchronnie nadejdzie czas pełnej robotyzacji i automatyzacji – i tania siła robocza nie będzie już potrzebna.

Dlatego powinniśmy się przestawiać, reagować na zmiany i świadomie przygotowywać na przyszłość – bo tych procesów nie zatrzymamy. Uważam, że ten temat już niedługo stanie się jednym z kluczowych w debacie o rozwoju Polski – i całej Europy.

12.05.2025
Stolarz