Bułgaria oddaje suwerenność – czy Polska będzie następna? | Złoty i dane z Polski
Bułgaria oddaje suwerenność – czy Polska będzie następna? | Złoty i dane z Polski
Transkrypcja filmu:
Złoty i Dane z Polski
Na rynku panuje spokój. Oczywiście złotówka od swoich szczytowych poziomów umocnienia nieco się cofnęła, ale wszystko to mieści się w ramach pewnej normy. Mamy więc spokojną, wakacyjną sytuację – przynajmniej w mojej ocenie. Wszystko może zacząć się zmieniać tuż po wakacjach – we wrześniu, a może nawet jeszcze w sierpniu. To jest trochę tak, jak opowiadali fachowcy z telewizji jeszcze przed moim wyjazdem na urlop – mówili o wielkiej suszy i zmianach klimatycznych. Zanim zdążyli skończyć reportaż, następnego dnia przyszły ulewy. Podobnie może być z naszą złotówką.
Nie chcę nikogo straszyć, ale sugeruję bacznie obserwować rynek, ponieważ za tym wszystkim idą bardzo niepokojące dane z polskiego przemysłu.
Mamy tąpnięcie – dane za czerwiec bardzo różnią się od danych majowych. Główny wskaźnik PMI spadł z majowego poziomu 47,1 do 44,8 punktu. W szczególności niepokojące jest tempo spadku nowych zamówień i produkcji, przy jednoczesnej redukcji zatrudnienia i ograniczeniu zakupów. To wszystko jest konsekwencją słabnącego popytu – a spadek zamówień oznacza spadek produkcji, która w czerwcu zmniejszyła się już drugi miesiąc z rzędu, i to w najszybszym tempie od listopada 2022 roku.
Polscy producenci drastycznie ograniczyli zakupy środków produkcji. W magazynach widać braki – korzystamy z zapasów. To bardzo niepokojące dane. Wskaźnik PMI – czyli indeks nabywczy – pokazuje kierunek, w jakim mogą zmierzać gospodarki poszczególnych krajów. S&P Global podał, że wskaźnik dla naszego przemysłu spadł do 44,8, znacznie poniżej wartości sprzed miesiąca i zdecydowanie gorzej od prognoz. Przypomnę – wartość 50 punktów oddziela stagnację od ożywienia. Tu mamy silną stagnację.
Już w zeszłym roku mówiłem o niepokojących danych z polskiego przemysłu. Zastanawiałem się wtedy, czemu mówi się tylko o przemyśle niemieckim, a nie o polskim? Czemu nasz przemysł jest marginalizowany, czemu nie jesteśmy zjednoczeni? Omawiałem wówczas sytuację w niemieckim przemyśle chemicznym, który – także z powodu chorej polityki Zielonego Ładu – znalazł się w kryzysie. Trzeba to powiedzieć wprost: ta polityka to idiotyzm do kwadratu.
Wcześniej starałem się mówić oględnie, elokwentnie, ale widzę, że czasami trzeba sprawy nazywać po imieniu. Wtedy mówiłem, że niemiecki przemysł będzie w dużym stopniu zlikwidowany. Utrzyma się jedynie cement, ze względu na koszty logistyki – dowóz cementu się nie opłaca, więc produkcja zostaje na miejscu.
Już wtedy wskazywałem na poważne problemy polskiego przemysłu chemicznego. Ostatnio portal WNP.pl napisał artykuł zatytułowany „Polski przemysł już jest na kolanach, a najgorsze dopiero może nadejść”. Polska miała niedawno prezydencję w Unii Europejskiej. Trzeba wskazać dwa pozytywne wydarzenia – koncert otwarcia i koncert zamknięcia. I to tyle, jeśli chodzi o sukcesy tej prezydencji. W mojej ocenie – czas całkowicie zmarnowany. Nie mówię tego, żeby się pastwić. Nie lubię tego – szczególnie, jeśli dotyczy to Polski.
W ostatnim dniu polskiej prezydencji Polska Izba Przemysłu Chemicznego wystosowała apel do przewodniczącej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen oraz premiera Donalda Tuska o odbudowę konkurencyjności przemysłu chemicznego. Prezes Izby, Pan Tomasz Żeliński, podkreślił, że to, co się dzieje, jest próbą przetestowania sił w globalnym układzie.
Zgadzam się z tą opinią. Apelowali nie tylko chemicy – także producenci ceramiki. Ale co z tych apeli, skoro mamy taką sytuację, że udział Chin w światowej produkcji wzrósł z 9% do 44%, a udział Unii Europejskiej spadł z 27% do 13%?
Już wcześniej mówiłem, że te działania są planowe i przemyślane – ale destrukcyjne dla gospodarek krajów UE. Komisja Europejska, w mojej ocenie, nie działa w interesie państw członkowskich. Mówi się o obronności, zaciąga się kolejne zobowiązania – Polacy biorą kredyty, żeby pobudzić niemiecki przemysł zbrojeniowy. To dla mnie szok.
Jak, znając naszą historię, możemy martwić się o to, że Bundeswehra jest w złym stanie? Jeden z biskupów przypomniał niedawno słowa Wacława Potockiego: „Jak świat światem, Niemiec nigdy nie był Polakowi bratem”. I te słowa – sprzed wieków – sprawdzają się historycznie. Jak więc możemy się przejmować niemiecką armią? Dobrze, że Bundeswehra jest w złym stanie! Ja byłbym za tym, żeby Niemcy w ogóle nie mieli wojska.
Powinniśmy natomiast martwić się o nasz przemysł zbrojeniowy, a także przemysł chemiczny. Przemysł chemiczny to nie tylko gospodarka, PKB czy siła ekonomiczna – to matka innych przemysłów. To farmacja, budownictwo, badania, zbrojeniówka. Bez przemysłu chemicznego nie będzie przemysłu zbrojeniowego.
Trzeba myśleć szerzej. W mediach głównego nurtu przez lata robiło się — i wciąż robi — z Donalda Trumpa idiotę, także w kontekście ekonomicznym. Tymczasem on działa w interesie Stanów Zjednoczonych. Czemu Unia nie działa w interesie krajów członkowskich?
Unia Europejska to przecież także unia celna. Podam przykład: w przemyśle ceramicznym rynek zasypywany jest produktami z Turcji i Indii. Stany Zjednoczone – ten „głupi” Trump – nałożyły na indyjskie płytki cła antydumpingowe w wysokości 490%. A Komisja Europejska? 8,7%.
O czym my tu mówimy? Polskie zakłady musiały ograniczyć swoją produkcję do 70% mocy. To są realne dane, pokazujące, co się naprawdę dzieje. Jesteśmy spychani na boczny tor dyskusji, tymczasem USA pobudzą swój przemysł, przyciągną inwestycje i zasilą swoją gospodarkę ogromnymi środkami. A my – tylko się składamy.
Podam kolejny przykład. Ostatnio czytałem artykuł na jednym z portali pt. „Bezczelny lobbing. Koniec styropianu w polskim budownictwie”. Nie wiem, czy Państwo wiecie, ale Polska przoduje w produkcji styropianu na świecie. Co – jak się można domyślać – nie jest na rękę międzynarodowym koncernom produkującym wełnę szklaną do ociepleń.
Teraz nasze ministerstwo – moim zdaniem to będzie jedna z większych afer w niedalekiej przyszłości – chce wprowadzić nowe przepisy. Chodzi o próbę zmiany przepisów, które nie wymagają notyfikacji Komisji Europejskiej, a konkretnie przepisów przeciwpożarowych. Ministerstwo Rozwoju i Technologii planuje tak je zmienić, aby wyeliminować styropian. Innymi słowy – aby w Polsce można było ocieplać budynki tylko i wyłącznie wełną szklaną.
Wspominam o tym dzisiaj tylko sygnalnie, ale chcę Państwu pokazać, co się dzieje, jak to wszystko powoli, krok po kroku postępuje.
Do tego wszystkiego portal Money.pl opublikował ostatnio raport na temat upadłości. Już trzeci rok z rzędu rośnie liczba bankructw polskich przedsiębiorstw. Dane z czerwca pokazują znaczący wzrost – w porównaniu do poprzedniego miesiąca liczba upadłości wzrosła o 62,5%, a w zestawieniu z analogicznym okresem ubiegłego roku – aż o 50%. Wzrosła również liczba wniosków o restrukturyzację: 407 postępowań rozpoczętych w czerwcu to wynik o 2,3% wyższy niż w maju, i aż o 19,4% wyższy rok do roku.
To tempo jest bardzo, bardzo niepokojące. Bo jeśli mówimy o upadłościach i restrukturyzacjach, to wiadomo, że upadłość oznacza najczęściej likwidację miejsc pracy. Restrukturyzacja natomiast to z reguły znaczące redukcje zatrudnienia, spadek zamówień, przebudowę modelu biznesowego i tak dalej. To bardzo złe sygnały dla gospodarki. I to dotyczy Polski.
Cała prawda o euro w Bułgarii
Druga kwestia, którą chciałbym poruszyć, to informacja, która niedawno pojawiła się w mediach: Bułgaria ma przyjąć euro i zrezygnować z lewa z początkiem 2026 roku. Dla mnie to była informacja szokująca. Przecież Bułgaria to najbiedniejszy kraj Unii Europejskiej. Jak to możliwe, że przyjmie euro? Przecież są wymagania dotyczące konwergencji, wskaźniki stabilności, których Bułgaria nie spełnia.
Co więc się wydarzyło? Gdzie ta, w cudzysłowie, „demokracja” zwyciężyła i jak to przebiegało?
Wszystko zaczęło się w 2023 roku, gdy bułgarska partia opozycyjna – Partia Odrodzenie – rozpoczęła zbiórkę podpisów pod wnioskiem o przeprowadzenie referendum w sprawie przyjęcia euro przez Bułgarię.
Zebrano ponad 600 tysięcy podpisów – znacznie więcej niż wymagane minimum, co powinno „zmusić” parlament do zajęcia się wnioskiem. I co się wtedy stało?
Partie rządzące – co ciekawe, zawsze skupione wokół sił głównego nurtu, tzw. proeuropejskich – zablokowały ten wniosek. Były to m.in. Demokratyczna Bułgaria i partia GERB Bojka Borisowa. Powołały się one na artykuł 9 ustawy o referendum, który zakazuje głosowania nad decyzjami wynikającymi z wcześniej ratyfikowanych umów międzynarodowych. Argumentowano, że przyjęcie euro zostało przesądzone już w momencie podpisania traktatu akcesyjnego Bułgarii do Unii Europejskiej.
Jak jednak wiemy, także z naszego polskiego podwórka – żaden dokument nie narzuca terminu przyjęcia euro. A pytanie referendalne w Bułgarii nie dotyczyło tego, czy euro ma być przyjęte, tylko kiedy – brzmiało: „Czy popierasz wprowadzenie euro w Bułgarii jako oficjalnej waluty, nie wcześniej niż po 1 stycznia 2043 roku?”
Nie chodziło więc o unieważnienie zobowiązań traktatowych, tylko o ich odroczenie.
Zdaniem niezależnych prawników konstytucjonalistów (niezwiązanych z „demokratycznym” nurtem), odrzucenie referendum było niezgodne z prawem.
W mediach wybuchła wrzawa. Co ciekawe, pisał o tym także Onet, który – jak się wydaje – coraz częściej prezentuje konserwatywny punkt widzenia. Onet pisał, że główne media, należące do zagranicznych korporacji lub oligarchów, rozpoczęły brutalną kampanię propagandową. Euro przedstawiano jako cudowne rozwiązanie, a referendum jako akt zdrady stanu, przejaw antyeuropejskiej histerii analfabetów i przykład wtórnej putinizacji Bułgarii.
Zwróćcie Państwo uwagę – to podobne schematy jak u nas. Jeśli ktoś mówi coś krytycznego o Unii, od razu pojawia się narracja: „analfabeta”, „niedouczony”, „putinowiec”.
Kampania poszła dalej – do mediów wysłano całe zastępy „ekspertów”, ekonomistów i influencerów, którzy wychwalali Unię Europejską, strefę euro, a jednocześnie oczerniali i obrażali zwolenników referendum. Lider Partii Odrodzenie, Konstantin Kostadinov, był nieustannie szkalowany, wyzywany od populistów, szowinistów, a nawet faszystów.
Znowu – analogia do sytuacji w Polsce jest bardzo wyraźna: faszyści, analfabeci, putinizacja – dokładnie te same mechanizmy retoryczne.
Ale coś zaczęło się zmieniać. Po stronie opozycyjnej pojawili się uznani ekonomiści i profesorowie, którzy zaczęli przedstawiać rzetelne argumenty. Jednym z nich był elokwentny i charyzmatyczny profesor Grigor Sarijski z Uniwersytetu Gospodarki Narodowej i Światowej – największej uczelni ekonomicznej w Bułgarii.
W kolejnych miesiącach, w 2025 roku, dołączył do niego również profesor Steve Hanke – wybitna postać w Bułgarii, twórca tzw. currency board, który w latach 90. pomógł Bułgarii ustabilizować sytuację gospodarczą w czasie transformacji ustrojowej.
On wprowadził tzw. currency board, czyli na początku powiązał lewa bułgarskiego z marką niemiecką, a później z euro. Chodziło o ustabilizowanie systemu: można było emitować pieniądze tylko wtedy, gdy istniało pokrycie w rezerwach walutowych w innych walutach. I on wtedy zabrał głos w głównym medium – to tak, jakby u nas poszedł do TVP – powiedział wówczas: przystąpienie do strefy euro oznacza dla Bułgarii monetarne samobójstwo, utratę dyscypliny fiskalnej, pozbycie się rezerw walutowych oraz ryzyko wystąpienia scenariusza greckiego. W takiej atmosferze euro stało się symbolem konfliktu o kształt państwa, podmiotowość i prawo obywateli do decydowania o losie kraju. W Bułgarii nie ma żadnej transparentności. Zmiany prawne wprowadzono po cichu, rękami głęboko skorumpowanych polityków. To nie jest demokracja – to manipulacja. Zmienicie walutę – obudzicie się w pułapce, z której nie da się uciec nigdy. To nie jest kwestia techniczna, to kwestia suwerenności. A kto suwerenność oddaje – ten jej już nigdy nie odzyska.
Poruszono też ciekawy wątek. Okazało się, że przyjęcie euro było poprzedzone czymś jeszcze – ujawniono nagranie, na którym słychać głos Kiriła Petkowa – byłego premiera Bułgarii, jednego z liderów koalicji rządzącej – który wprost przyznał, że „jest dogadany z Ursulą”, czyli przewodniczącą Komisji Europejskiej, i że Komisja „przymknie oko” na ewentualne niedociągnięcia Bułgarii w zakresie kryteriów przyjęcia euro.
Czyli wracamy do tego, o czym mówiłem na początku – dla zwykłego człowieka to się wydaje niemożliwe, że Bułgaria przyjęła euro. Przecież to najbiedniejszy kraj Unii Europejskiej! Jak oni mogą spełniać wymagania? U nas też tak mówiono – że to temat odległy, że nie spełniamy kryteriów, że nie czas. W Bułgarii też nikt się nie spodziewał – mówiono, że to „daleka droga”, że „jeszcze nie teraz”, a jednak… Ursula „przymknie oko”, więc się spieszą.
I teraz mówi się, że chodzi o przejęcie rezerw walutowych – żeby tzw. demokraci, czyli siły rządzące, mogli je przejąć. Część rezerw przejmie też Europejski Bank Centralny, który, jak wiadomo, potrzebuje pieniędzy jak kania dżdżu – bo Unia Europejska zadłuża się m.in. na potrzeby przemysłu niemieckiego.
W Bułgarii to się nazywa „skok na kasę”. I mimo że nawet prezydent Bułgarii w maju powiedział, że skorzysta ze swojego prawa i ogłasza referendum – parlament złamał prawo i stwierdził, że referendum nie będzie.
W związku z tym obywatele się buntują. Procedury postępują szybko – mówi się, że wszystko zostanie tak przeprowadzone, by nie można było już niczego cofnąć.
I teraz chcę to odnieść do naszego podwórka. Bo jeśli spojrzymy na mapę Unii Europejskiej – pozostało tylko kilka krajów, które nie mają euro. Dania i Szwecja – ale one mają tzw. opt-out, czyli możliwość rezygnacji, wynegocjowaną przy akcesji.
Zostają więc: Polska, Czechy, Węgry i Rumunia.
W Rumunii już wiemy, jak wygląda demokracja – unieważniono wybory, bo społeczeństwo wybrało „złego” kandydata. Wybory przeprowadzono ponownie, aż wreszcie wybrano „właściwego”.
Pozostajemy więc tylko my – Polska, Czechy, Węgry. Zobaczymy, jak długo wytrzyma Rumunia.
A patrząc na to wszystko – nasz Narodowy Bank Polski ma jedne z największych rezerw złota na świecie. Jesteśmy łakomym kąskiem – chodzi o to, by te rezerwy przenieść z Polski do Europejskiego Banku Centralnego.
I nawet Onet o tym pisze – cytując dwóch profesorów – że to, co dzieje się w Bułgarii, będzie dramatyczne w skutkach: dla ich gospodarki, dla ich suwerenności, dla polityki fiskalnej.
Dlatego to moja przestroga: musimy się obudzić, bo te zmiany będą przeprowadzane tak szybko, że nawet nie zdążymy zaprotestować.
Życzę Bułgarom, by udało im się nie przyjąć euro i by mogli jeszcze przez jakiś czas decydować o swoim państwie.
Zły kierunek
Na koniec chciałem powiedzieć coś z naszego podwórka – takie trzy wiadomości z wakacji, które mnie mocno zaniepokoiły.
Pierwsza – prezydent Cieszyna, mówiąc językiem młodzieżowym, „olał temat” żołnierzy ofiar zbrodni wołyńskiej. Powiedział, że w Cieszynie nie będą tego obchodzić, bo to „nie jest ich święto”.
Druga – na Uniwersytecie Wrocławskim zdjęto polskiego orła, a w jego miejscu powieszono portret Fryderyka Wilhelma – człowieka, który brał udział w rozbiorach Polski.
Trzecia – Muzeum w Gdańsku otworzyło wystawę o żołnierzach Wehrmachtu pod tytułem „Nasi chłopcy”.
No i cóż – wypadałoby powiedzieć Państwu: Auf Wiedersehen.
Ale mówiąc poważnie – to bardzo niepokojący kierunek.
Szczególnie że – jak wiemy z historii – wyrok Trybunału Konstytucyjnego Republiki Federalnej Niemiec sprzed 70 lat nadal obowiązuje i uznaje granice Niemiec z 1937 roku.
Oczywiście nie wszystkie te terytoria znajdują się dzisiaj w RFN – ale ta uchwała nie została zmieniona.
Dlatego musimy pilnować naszej suwerenności i nienaruszalności granic – bo te oddolne ruchy idą, w mojej ocenie, w bardzo złą stronę. I temu trzeba powiedzieć stanowczo: dość.
Transkrypcja filmu:
Złoty i Dane z Polski
Na rynku panuje spokój. Oczywiście złotówka od swoich szczytowych poziomów umocnienia nieco się cofnęła, ale wszystko to mieści się w ramach pewnej normy. Mamy więc spokojną, wakacyjną sytuację – przynajmniej w mojej ocenie. Wszystko może zacząć się zmieniać tuż po wakacjach – we wrześniu, a może nawet jeszcze w sierpniu. To jest trochę tak, jak opowiadali fachowcy z telewizji jeszcze przed moim wyjazdem na urlop – mówili o wielkiej suszy i zmianach klimatycznych. Zanim zdążyli skończyć reportaż, następnego dnia przyszły ulewy. Podobnie może być z naszą złotówką.
Nie chcę nikogo straszyć, ale sugeruję bacznie obserwować rynek, ponieważ za tym wszystkim idą bardzo niepokojące dane z polskiego przemysłu.
Mamy tąpnięcie – dane za czerwiec bardzo różnią się od danych majowych. Główny wskaźnik PMI spadł z majowego poziomu 47,1 do 44,8 punktu. W szczególności niepokojące jest tempo spadku nowych zamówień i produkcji, przy jednoczesnej redukcji zatrudnienia i ograniczeniu zakupów. To wszystko jest konsekwencją słabnącego popytu – a spadek zamówień oznacza spadek produkcji, która w czerwcu zmniejszyła się już drugi miesiąc z rzędu, i to w najszybszym tempie od listopada 2022 roku.
Polscy producenci drastycznie ograniczyli zakupy środków produkcji. W magazynach widać braki – korzystamy z zapasów. To bardzo niepokojące dane. Wskaźnik PMI – czyli indeks nabywczy – pokazuje kierunek, w jakim mogą zmierzać gospodarki poszczególnych krajów. S&P Global podał, że wskaźnik dla naszego przemysłu spadł do 44,8, znacznie poniżej wartości sprzed miesiąca i zdecydowanie gorzej od prognoz. Przypomnę – wartość 50 punktów oddziela stagnację od ożywienia. Tu mamy silną stagnację.
Już w zeszłym roku mówiłem o niepokojących danych z polskiego przemysłu. Zastanawiałem się wtedy, czemu mówi się tylko o przemyśle niemieckim, a nie o polskim? Czemu nasz przemysł jest marginalizowany, czemu nie jesteśmy zjednoczeni? Omawiałem wówczas sytuację w niemieckim przemyśle chemicznym, który – także z powodu chorej polityki Zielonego Ładu – znalazł się w kryzysie. Trzeba to powiedzieć wprost: ta polityka to idiotyzm do kwadratu.
Wcześniej starałem się mówić oględnie, elokwentnie, ale widzę, że czasami trzeba sprawy nazywać po imieniu. Wtedy mówiłem, że niemiecki przemysł będzie w dużym stopniu zlikwidowany. Utrzyma się jedynie cement, ze względu na koszty logistyki – dowóz cementu się nie opłaca, więc produkcja zostaje na miejscu.
Już wtedy wskazywałem na poważne problemy polskiego przemysłu chemicznego. Ostatnio portal WNP.pl napisał artykuł zatytułowany „Polski przemysł już jest na kolanach, a najgorsze dopiero może nadejść”. Polska miała niedawno prezydencję w Unii Europejskiej. Trzeba wskazać dwa pozytywne wydarzenia – koncert otwarcia i koncert zamknięcia. I to tyle, jeśli chodzi o sukcesy tej prezydencji. W mojej ocenie – czas całkowicie zmarnowany. Nie mówię tego, żeby się pastwić. Nie lubię tego – szczególnie, jeśli dotyczy to Polski.
W ostatnim dniu polskiej prezydencji Polska Izba Przemysłu Chemicznego wystosowała apel do przewodniczącej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen oraz premiera Donalda Tuska o odbudowę konkurencyjności przemysłu chemicznego. Prezes Izby, Pan Tomasz Żeliński, podkreślił, że to, co się dzieje, jest próbą przetestowania sił w globalnym układzie.
Zgadzam się z tą opinią. Apelowali nie tylko chemicy – także producenci ceramiki. Ale co z tych apeli, skoro mamy taką sytuację, że udział Chin w światowej produkcji wzrósł z 9% do 44%, a udział Unii Europejskiej spadł z 27% do 13%?
Już wcześniej mówiłem, że te działania są planowe i przemyślane – ale destrukcyjne dla gospodarek krajów UE. Komisja Europejska, w mojej ocenie, nie działa w interesie państw członkowskich. Mówi się o obronności, zaciąga się kolejne zobowiązania – Polacy biorą kredyty, żeby pobudzić niemiecki przemysł zbrojeniowy. To dla mnie szok.
Jak, znając naszą historię, możemy martwić się o to, że Bundeswehra jest w złym stanie? Jeden z biskupów przypomniał niedawno słowa Wacława Potockiego: „Jak świat światem, Niemiec nigdy nie był Polakowi bratem”. I te słowa – sprzed wieków – sprawdzają się historycznie. Jak więc możemy się przejmować niemiecką armią? Dobrze, że Bundeswehra jest w złym stanie! Ja byłbym za tym, żeby Niemcy w ogóle nie mieli wojska.
Powinniśmy natomiast martwić się o nasz przemysł zbrojeniowy, a także przemysł chemiczny. Przemysł chemiczny to nie tylko gospodarka, PKB czy siła ekonomiczna – to matka innych przemysłów. To farmacja, budownictwo, badania, zbrojeniówka. Bez przemysłu chemicznego nie będzie przemysłu zbrojeniowego.
Trzeba myśleć szerzej. W mediach głównego nurtu przez lata robiło się — i wciąż robi — z Donalda Trumpa idiotę, także w kontekście ekonomicznym. Tymczasem on działa w interesie Stanów Zjednoczonych. Czemu Unia nie działa w interesie krajów członkowskich?
Unia Europejska to przecież także unia celna. Podam przykład: w przemyśle ceramicznym rynek zasypywany jest produktami z Turcji i Indii. Stany Zjednoczone – ten „głupi” Trump – nałożyły na indyjskie płytki cła antydumpingowe w wysokości 490%. A Komisja Europejska? 8,7%.
O czym my tu mówimy? Polskie zakłady musiały ograniczyć swoją produkcję do 70% mocy. To są realne dane, pokazujące, co się naprawdę dzieje. Jesteśmy spychani na boczny tor dyskusji, tymczasem USA pobudzą swój przemysł, przyciągną inwestycje i zasilą swoją gospodarkę ogromnymi środkami. A my – tylko się składamy.
Podam kolejny przykład. Ostatnio czytałem artykuł na jednym z portali pt. „Bezczelny lobbing. Koniec styropianu w polskim budownictwie”. Nie wiem, czy Państwo wiecie, ale Polska przoduje w produkcji styropianu na świecie. Co – jak się można domyślać – nie jest na rękę międzynarodowym koncernom produkującym wełnę szklaną do ociepleń.
Teraz nasze ministerstwo – moim zdaniem to będzie jedna z większych afer w niedalekiej przyszłości – chce wprowadzić nowe przepisy. Chodzi o próbę zmiany przepisów, które nie wymagają notyfikacji Komisji Europejskiej, a konkretnie przepisów przeciwpożarowych. Ministerstwo Rozwoju i Technologii planuje tak je zmienić, aby wyeliminować styropian. Innymi słowy – aby w Polsce można było ocieplać budynki tylko i wyłącznie wełną szklaną.
Wspominam o tym dzisiaj tylko sygnalnie, ale chcę Państwu pokazać, co się dzieje, jak to wszystko powoli, krok po kroku postępuje.
Do tego wszystkiego portal Money.pl opublikował ostatnio raport na temat upadłości. Już trzeci rok z rzędu rośnie liczba bankructw polskich przedsiębiorstw. Dane z czerwca pokazują znaczący wzrost – w porównaniu do poprzedniego miesiąca liczba upadłości wzrosła o 62,5%, a w zestawieniu z analogicznym okresem ubiegłego roku – aż o 50%. Wzrosła również liczba wniosków o restrukturyzację: 407 postępowań rozpoczętych w czerwcu to wynik o 2,3% wyższy niż w maju, i aż o 19,4% wyższy rok do roku.
To tempo jest bardzo, bardzo niepokojące. Bo jeśli mówimy o upadłościach i restrukturyzacjach, to wiadomo, że upadłość oznacza najczęściej likwidację miejsc pracy. Restrukturyzacja natomiast to z reguły znaczące redukcje zatrudnienia, spadek zamówień, przebudowę modelu biznesowego i tak dalej. To bardzo złe sygnały dla gospodarki. I to dotyczy Polski.
Cała prawda o euro w Bułgarii
Druga kwestia, którą chciałbym poruszyć, to informacja, która niedawno pojawiła się w mediach: Bułgaria ma przyjąć euro i zrezygnować z lewa z początkiem 2026 roku. Dla mnie to była informacja szokująca. Przecież Bułgaria to najbiedniejszy kraj Unii Europejskiej. Jak to możliwe, że przyjmie euro? Przecież są wymagania dotyczące konwergencji, wskaźniki stabilności, których Bułgaria nie spełnia.
Co więc się wydarzyło? Gdzie ta, w cudzysłowie, „demokracja” zwyciężyła i jak to przebiegało?
Wszystko zaczęło się w 2023 roku, gdy bułgarska partia opozycyjna – Partia Odrodzenie – rozpoczęła zbiórkę podpisów pod wnioskiem o przeprowadzenie referendum w sprawie przyjęcia euro przez Bułgarię.
Zebrano ponad 600 tysięcy podpisów – znacznie więcej niż wymagane minimum, co powinno „zmusić” parlament do zajęcia się wnioskiem. I co się wtedy stało?
Partie rządzące – co ciekawe, zawsze skupione wokół sił głównego nurtu, tzw. proeuropejskich – zablokowały ten wniosek. Były to m.in. Demokratyczna Bułgaria i partia GERB Bojka Borisowa. Powołały się one na artykuł 9 ustawy o referendum, który zakazuje głosowania nad decyzjami wynikającymi z wcześniej ratyfikowanych umów międzynarodowych. Argumentowano, że przyjęcie euro zostało przesądzone już w momencie podpisania traktatu akcesyjnego Bułgarii do Unii Europejskiej.
Jak jednak wiemy, także z naszego polskiego podwórka – żaden dokument nie narzuca terminu przyjęcia euro. A pytanie referendalne w Bułgarii nie dotyczyło tego, czy euro ma być przyjęte, tylko kiedy – brzmiało: „Czy popierasz wprowadzenie euro w Bułgarii jako oficjalnej waluty, nie wcześniej niż po 1 stycznia 2043 roku?”
Nie chodziło więc o unieważnienie zobowiązań traktatowych, tylko o ich odroczenie.
Zdaniem niezależnych prawników konstytucjonalistów (niezwiązanych z „demokratycznym” nurtem), odrzucenie referendum było niezgodne z prawem.
W mediach wybuchła wrzawa. Co ciekawe, pisał o tym także Onet, który – jak się wydaje – coraz częściej prezentuje konserwatywny punkt widzenia. Onet pisał, że główne media, należące do zagranicznych korporacji lub oligarchów, rozpoczęły brutalną kampanię propagandową. Euro przedstawiano jako cudowne rozwiązanie, a referendum jako akt zdrady stanu, przejaw antyeuropejskiej histerii analfabetów i przykład wtórnej putinizacji Bułgarii.
Zwróćcie Państwo uwagę – to podobne schematy jak u nas. Jeśli ktoś mówi coś krytycznego o Unii, od razu pojawia się narracja: „analfabeta”, „niedouczony”, „putinowiec”.
Kampania poszła dalej – do mediów wysłano całe zastępy „ekspertów”, ekonomistów i influencerów, którzy wychwalali Unię Europejską, strefę euro, a jednocześnie oczerniali i obrażali zwolenników referendum. Lider Partii Odrodzenie, Konstantin Kostadinov, był nieustannie szkalowany, wyzywany od populistów, szowinistów, a nawet faszystów.
Znowu – analogia do sytuacji w Polsce jest bardzo wyraźna: faszyści, analfabeci, putinizacja – dokładnie te same mechanizmy retoryczne.
Ale coś zaczęło się zmieniać. Po stronie opozycyjnej pojawili się uznani ekonomiści i profesorowie, którzy zaczęli przedstawiać rzetelne argumenty. Jednym z nich był elokwentny i charyzmatyczny profesor Grigor Sarijski z Uniwersytetu Gospodarki Narodowej i Światowej – największej uczelni ekonomicznej w Bułgarii.
W kolejnych miesiącach, w 2025 roku, dołączył do niego również profesor Steve Hanke – wybitna postać w Bułgarii, twórca tzw. currency board, który w latach 90. pomógł Bułgarii ustabilizować sytuację gospodarczą w czasie transformacji ustrojowej.
On wprowadził tzw. currency board, czyli na początku powiązał lewa bułgarskiego z marką niemiecką, a później z euro. Chodziło o ustabilizowanie systemu: można było emitować pieniądze tylko wtedy, gdy istniało pokrycie w rezerwach walutowych w innych walutach. I on wtedy zabrał głos w głównym medium – to tak, jakby u nas poszedł do TVP – powiedział wówczas: przystąpienie do strefy euro oznacza dla Bułgarii monetarne samobójstwo, utratę dyscypliny fiskalnej, pozbycie się rezerw walutowych oraz ryzyko wystąpienia scenariusza greckiego. W takiej atmosferze euro stało się symbolem konfliktu o kształt państwa, podmiotowość i prawo obywateli do decydowania o losie kraju. W Bułgarii nie ma żadnej transparentności. Zmiany prawne wprowadzono po cichu, rękami głęboko skorumpowanych polityków. To nie jest demokracja – to manipulacja. Zmienicie walutę – obudzicie się w pułapce, z której nie da się uciec nigdy. To nie jest kwestia techniczna, to kwestia suwerenności. A kto suwerenność oddaje – ten jej już nigdy nie odzyska.
Poruszono też ciekawy wątek. Okazało się, że przyjęcie euro było poprzedzone czymś jeszcze – ujawniono nagranie, na którym słychać głos Kiriła Petkowa – byłego premiera Bułgarii, jednego z liderów koalicji rządzącej – który wprost przyznał, że „jest dogadany z Ursulą”, czyli przewodniczącą Komisji Europejskiej, i że Komisja „przymknie oko” na ewentualne niedociągnięcia Bułgarii w zakresie kryteriów przyjęcia euro.
Czyli wracamy do tego, o czym mówiłem na początku – dla zwykłego człowieka to się wydaje niemożliwe, że Bułgaria przyjęła euro. Przecież to najbiedniejszy kraj Unii Europejskiej! Jak oni mogą spełniać wymagania? U nas też tak mówiono – że to temat odległy, że nie spełniamy kryteriów, że nie czas. W Bułgarii też nikt się nie spodziewał – mówiono, że to „daleka droga”, że „jeszcze nie teraz”, a jednak… Ursula „przymknie oko”, więc się spieszą.
I teraz mówi się, że chodzi o przejęcie rezerw walutowych – żeby tzw. demokraci, czyli siły rządzące, mogli je przejąć. Część rezerw przejmie też Europejski Bank Centralny, który, jak wiadomo, potrzebuje pieniędzy jak kania dżdżu – bo Unia Europejska zadłuża się m.in. na potrzeby przemysłu niemieckiego.
W Bułgarii to się nazywa „skok na kasę”. I mimo że nawet prezydent Bułgarii w maju powiedział, że skorzysta ze swojego prawa i ogłasza referendum – parlament złamał prawo i stwierdził, że referendum nie będzie.
W związku z tym obywatele się buntują. Procedury postępują szybko – mówi się, że wszystko zostanie tak przeprowadzone, by nie można było już niczego cofnąć.
I teraz chcę to odnieść do naszego podwórka. Bo jeśli spojrzymy na mapę Unii Europejskiej – pozostało tylko kilka krajów, które nie mają euro. Dania i Szwecja – ale one mają tzw. opt-out, czyli możliwość rezygnacji, wynegocjowaną przy akcesji.
Zostają więc: Polska, Czechy, Węgry i Rumunia.
W Rumunii już wiemy, jak wygląda demokracja – unieważniono wybory, bo społeczeństwo wybrało „złego” kandydata. Wybory przeprowadzono ponownie, aż wreszcie wybrano „właściwego”.
Pozostajemy więc tylko my – Polska, Czechy, Węgry. Zobaczymy, jak długo wytrzyma Rumunia.
A patrząc na to wszystko – nasz Narodowy Bank Polski ma jedne z największych rezerw złota na świecie. Jesteśmy łakomym kąskiem – chodzi o to, by te rezerwy przenieść z Polski do Europejskiego Banku Centralnego.
I nawet Onet o tym pisze – cytując dwóch profesorów – że to, co dzieje się w Bułgarii, będzie dramatyczne w skutkach: dla ich gospodarki, dla ich suwerenności, dla polityki fiskalnej.
Dlatego to moja przestroga: musimy się obudzić, bo te zmiany będą przeprowadzane tak szybko, że nawet nie zdążymy zaprotestować.
Życzę Bułgarom, by udało im się nie przyjąć euro i by mogli jeszcze przez jakiś czas decydować o swoim państwie.
Zły kierunek
Na koniec chciałem powiedzieć coś z naszego podwórka – takie trzy wiadomości z wakacji, które mnie mocno zaniepokoiły.
Pierwsza – prezydent Cieszyna, mówiąc językiem młodzieżowym, „olał temat” żołnierzy ofiar zbrodni wołyńskiej. Powiedział, że w Cieszynie nie będą tego obchodzić, bo to „nie jest ich święto”.
Druga – na Uniwersytecie Wrocławskim zdjęto polskiego orła, a w jego miejscu powieszono portret Fryderyka Wilhelma – człowieka, który brał udział w rozbiorach Polski.
Trzecia – Muzeum w Gdańsku otworzyło wystawę o żołnierzach Wehrmachtu pod tytułem „Nasi chłopcy”.
No i cóż – wypadałoby powiedzieć Państwu: Auf Wiedersehen.
Ale mówiąc poważnie – to bardzo niepokojący kierunek.
Szczególnie że – jak wiemy z historii – wyrok Trybunału Konstytucyjnego Republiki Federalnej Niemiec sprzed 70 lat nadal obowiązuje i uznaje granice Niemiec z 1937 roku.
Oczywiście nie wszystkie te terytoria znajdują się dzisiaj w RFN – ale ta uchwała nie została zmieniona.
Dlatego musimy pilnować naszej suwerenności i nienaruszalności granic – bo te oddolne ruchy idą, w mojej ocenie, w bardzo złą stronę. I temu trzeba powiedzieć stanowczo: dość.