Weto prezydenta, energetyka, wyborne cła i obniżki stóp RPP – Czeka nas korekta na giełdzie?

Transkrypcja filmu:

Dzisiaj chciałem pomówić o trzech tematach. Pierwszy temat związany jest z naszą energetyką i energetyką odnawialną, która dziś dotyczy także tych wiatraków, ustawy, która została zawetowana przez prezydenta Nawrockiego.

Następnie chciałbym wrócić jeszcze do tematu ceł, czyli umowy pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a Unią Europejską, ponieważ wychodzą w mediach szczegóły dotyczące tej umowy. Okazuje się, że nie tylko chodziło o cła, ale także o to, jakie skutki będzie miała dla Stanów Zjednoczonych i dla Unii Europejskiej. Chciałbym też podsumować ostatni tydzień na rynkach i powiedzieć, co nas czeka.

Weto i Energetyka

Jeśli chodzi o energetykę, chciałbym na temat zawetowania ustawy spojrzeć trochę szerzej, dlatego że mam wrażenie, iż po pierwsze wygląda na to, że ta ustawa miała w sobie dwa elementy. Pierwszy element to były zmiany regulacyjne odnośnie instalacji wiatraków, a drugi element – bodajże jedno zdanie – dotyczył obniżek cen prądu.

I oczywiście można sobie zadać pytanie, czemu dzisiejszy rząd tych obniżek wcześniej nie wprowadził na cały rok kalendarzowy, tylko do września. No i tu wydaje się, że jest kilka powodów. Pierwszy to były wybory prezydenckie. Stawiano na wygraną kandydata Rafała Trzaskowskiego – tak się nie stało – ale po to to było robione, żeby właśnie ta ustawa weszła i prezydent ją podpisał. A wrzucenie zamrożenia cen energii do elementu całej zmiany architektury, jeśli chodzi o umożliwienie stawiania większej liczby wiatraków, to był element kluczowy dla budżetu i celu ustawy. Teraz wiemy, że Karol Nawrocki to zawetował i przekazał do Sejmu swój projekt ustawy, który dotyczył tylko i wyłącznie zmian cen energii.

Chciałbym na to spojrzeć szerzej, ciężko mi powiedzieć, że apolitycznie – bo, tak jak zawsze mówię, za każdą decyzją ekonomiczną stoi też decyzja polityczna – ale jednak patrząc szerzej na naszą energetykę, ostatnio w prasie ukazały się bardzo ciekawe wywiady, które patrzą na temat całościowo.

Bo co mamy? Dzisiaj z jednej strony mamy agendę Unii Europejskiej, która mówi o Zielonym Ładzie, o stawianiu na energię odnawialną. Na szczęście jesteśmy trochę opóźnieni w tym procesie i możemy obserwować, jak to wygląda w krajach takich jak Niemcy czy Królestwo Niderlandów. To są negatywne scenariusze, z których możemy się uczyć.

Z drugiej strony mamy naszą sieć przesyłową, a przede wszystkim sieć dystrybucyjną, budowaną od lat 50. w Polsce, po wojnie, właśnie w oparciu o źródła konwencjonalne. Bardzo ciekawy wywiad ukazał się z panią Anną Łukaszewską-Trzeciakowską – to była pełnomocnik rządu ds. strategii infrastruktury energetycznej – która przestrzega przed tym, że przesycenie OZE jest niedobre dla Polski. Nie jest prawdą, że do systemu można wpuścić dowolną ilość OZE i że będzie to dobre, czy to dla państwa, czy dla klimatu.

Ona powołuje się na przykład Niderlandów, gdzie dochodzi do blackoutów, ponieważ trzeba opierać się na wyliczeniach matematycznych, wyliczeniach z fizyki i posiadać źródła stabilne, elastyczne i odpowiednią sieć. Polska potrzebuje inwestycji w sieci dystrybucyjne, bo – według pani minister – sieci przesyłowe nie są aż w tak złym stanie.

Problem polega na tym, że sieci średnich napięć są przystosowane do dużych źródeł konwencjonalnych. Tak były projektowane – mówiliśmy o energii węglowej – bo powstawały dziesiątki lat temu i w tym zakresie są skuteczne. Ale jeżeli w obecnym systemie jest coraz więcej rozproszonych źródeł, w postaci małych farm wiatrowych czy fotowoltaicznych, to problem polega na tym, że energia nie przepływa w jednym, ale w wielu kierunkach. Stąd sieci dystrybucyjne nie nadążają.

Jeżeli oprzemy rozbudowę sieci dystrybucyjnych tylko na tym, że mają za to płacić klienci w rachunkach – czyli firmy dystrybucyjne mają same inwestować – to nie tylko odbije się to na rachunkach, które zapłaci każdy z nas, ale też jest to problem trudny do udźwignięcia.

Według pani minister trzeba „dmuchać na węglówki”, to znaczy nie zapominać o sieciach opartych na węglu. Podobnie twierdzi pan Ziętek z „Sierpnia 80.”, który mówi, że Unia od nas żąda likwidacji górnictwa i energetyki konwencjonalnej nie później niż do 2035 roku. My w to nie inwestujemy, a to jest nasza podstawa. Na świecie rośnie produkcja energii z węgla brunatnego i kamiennego. Pan Ziętek zwraca uwagę, że jest jeszcze węgiel koksowy, który w Unii Europejskiej został uznany za paliwo strategiczne, i że na tym powinniśmy opierać także naszą energetykę. Tymczasem nasze hutnictwo jest wygaszane.

Problem polega na tym, że jeśli w weekendy mamy silne nasłonecznienie i wieje wiatr – bo też zdarzają się takie sytuacje – to nasze systemy „trzeszczą w szwach”. Zwłaszcza że podobne sytuacje potrafią wystąpić w całej Europie jednocześnie.

W związku z tym musimy budować sieci dystrybucyjne, ale jednocześnie stawiać na źródła konwencjonalne.

Dodatkowy temat to nadzieje pokładane w tworzeniu nowego Ministerstwa Energii. Ale jeśli weźmiemy pod uwagę jego kompetencje, to okazuje się, że nie są one większe. Nadzór nad spółkami węglowymi i energetycznymi pozostaje w Ministerstwie Aktywów Państwowych. Nadzór nad energią odnawialną, która dziś stanowi 30%, w 2030 ma wynosić 50%, a w 2040 aż 80%, pozostaje w Ministerstwie Klimatu i Środowiska.

O pieniądzach na rozwój energetyki decydują z kolei Ministerstwo Finansów oraz Ministerstwo Funduszy i Polityki Regionalnej. W związku z tym pojawia się pytanie, jakie właściwie kompetencje ma Ministerstwo Energii? Wielu ekspertów uważa, że oparcie bezpieczeństwa energetycznego na takim rozproszeniu kompetencji skończy się katastrofą.

Powinniśmy wyciągać wnioski z problemów, które już widzimy w Europie Zachodniej. Patrząc nawet na Niemcy – kanclerz Friedrich Merz w jednym z przemówień w tamtym tygodniu powiedział, że to właśnie energetyka jest ich wielkim problemem i że kraj znajduje się w wielkim kryzysie. „Wystawianie czoła wyzwaniom gospodarczym kraju okazuje się znacznie większym przedsięwzięciem niż początkowo przewidywano” – cytowała go agencja Bloomberg.

Merz wskazał na strukturalny kryzys gospodarki niemieckiej, na który wpływ mają wysokie koszty energii i amerykańskie taryfy handlowe. To właśnie wysokie koszty energii Niemcy już odczuwają. I wcale nie odstępują tak od węgla – wręcz będą do niego wracać.

U nas, gdy wetowana była ustawa o wiatrakach, Niemcy zamknęli bardzo dużą farmę wiatrową na Bałtyku – bo po prostu się to nie opłaca. Właśnie dlatego inne źródła energii powinny być tylko uzupełnieniem, a energetyka konwencjonalna powinna stanowić podstawę taniej energii. Ona dziś jest droga tylko dlatego, że sztucznie ją obciążono podatkami. Gdyby te podatki zdjąć, energia węglowa byłaby najtańsza i do tego wrócimy.

Obawiam się jednak, że w Polsce zamykamy, nie inwestujemy, i w efekcie – tak jak z cukrowniami – potem nasz sąsiad niemiecki przejmie węgiel, a my utracimy kontrolę nad własnymi złożami. I wtedy okaże się, że będzie on miał nawet „zielony certyfikat”, ale już nie będzie nasz.

Uważam, że to, iż dalej „w ciemno” idziemy w stronę wiatraków i fotowoltaiki, jest wielkim błędem. Niemcy już to powoli dostrzegają – sam kanclerz Merz o tym mówi, bo naciskają na niego producenci. Ostatnio miał konwencję swojej partii w mieście, gdzie działa fabryka Volkswagena. Zyski Volkswagena spadły o 36% – i właśnie o tym mówił Merz. Powiedział, że nie będzie za podwyższeniem podatków i obciążeń.

Niemcy stawiają, podobnie jak w czasach wielkiego kryzysu, na roboty publiczne. Wtedy mieli boom gospodarczy, bo zaczęli budować drogi, mosty i infrastrukturę. Merz powiedział: „Tak, my też będziemy stawiać na budowę dróg, mostów i tak dalej, i tak dalej”.

I my też w Polsce musimy zacząć myśleć o tym, że mamy sytuację coraz trudniejszą, o czym będę wspominał. Musimy zmieniać sieci dystrybucyjne, ale musimy także wracać do węgla, dlatego że świat wraca, że świat coraz więcej wydobywa węgla kamiennego i brunatnego, że świat opiera swoją energetykę właśnie na węglu, i Stany Zjednoczone także w znacznej mierze opierają energetykę na węglu, i my też powinniśmy wracać do tego.

Atom, węgiel, a reszta powinna być dodatkiem. Już jest tego za dużo i będziemy mieli potężne problemy – będziemy mieli drogą energię i będziemy mieli do czynienia z blackoutami. To jest w ogóle bezsensowne, że my jako Europa idziemy w tym kierunku.

Jeden z profesorów, profesor Wolniewicz, zdefiniował: że lewactwo to jest taka próba uszczęśliwienia człowieka, nie bacząc na naturę ludzką. I to jest cały właśnie problem. Dlatego musimy odejść od tego. Ale dzięki Bogu pomaga nam w tym lewactwie Donald Trump.

Wyborne cła USA

No i właśnie – w czym nam pomaga Donald Trump? A pomaga nam w tym, że jak patrzymy na efekt umowy pomiędzy Unią Europejską a Stanami Zjednoczonymi, to okazuje się, że nie chodziło tylko o cła. Jest taka tendencja, można powiedzieć, taka prawidłowość: jeżeli tak zwane media mainstreamowe, nazwijmy to demokratyczne, mówią o kimś, że ktoś jest głupi, to znaczy, że ten ktoś jest bardzo mądry. Jeżeli mówią o kimś, że jest mądry, to znaczy, że to jest jakiś idiota.

Zmierzam do prezydenta Donalda Trumpa. O nim też mówiono, jaki to on głupi, że prowadzi te cła, że to będzie problem.
Tymczasem kongresowe Biuro Budżetowe, jak podaje Financial Times, obliczyło, że nałożone przez administrację Donalda Trumpa cła mogą obniżyć deficyt budżetowy Stanów Zjednoczonych o 4 biliony dolarów w ciągu najbliższych 10 lat. A przecież mówiono, że on taki głupi, że te cła pogrążą amerykańską gospodarkę.

Według najnowszego raportu właśnie tego Kongresowego Biura Budżetowego (CBO) zmiany w taryfach celnych zmniejszą deficyt pierwotny USA o 3,3 biliona dolarów do 2035 roku, a dodatkowe 700 miliardów dolarów będą stanowiły oszczędności z tytułu niższych płatności odsetek.

Donald Trump zrobił „One Big Beautiful Bill Act”, który zwiększył deficyt, to teraz będzie można to wszystko sfinansować. Czy to dobrze dla Stanów Zjednoczonych, że są te cła? Można powiedzieć: wybornie.

Wcześniej mówiłem, że Ursula von der Leyen została ograna jak dziecko. Ale to chyba nawet nie o to chodzi, że ona została ograna – oni po prostu nie mają wyjścia. Nacisk kładziono tylko na te cła, oczywiście Merz stwierdził, że te cła wpłyną negatywnie na niemiecką gospodarkę, ale zaraz potem mówił: „No ale tak musi być”. Czyli wiedzą, że wojna gospodarcza ze Stanami Zjednoczonymi się nie opłaca. Ale w tej umowie pomiędzy Unią Europejską a Stanami Zjednoczonymi nie chodziło tylko o cła.

Cła to była głównie informacja „dla ludu”. A tak naprawdę – i tu z mojego punktu widzenia jest optymizm dla Unii Europejskiej – pod naciskiem Waszyngtonu Unia Europejska cofa się z klimatycznej agendy. Ponieważ Stany Zjednoczone grały o swoje interesy. Zielony Ład nie tylko niszczył Europę, ale też wymuszał regulacje i działania „zielone” na partnerach zagranicznych spółek unijnych – także na firmach spoza Unii Europejskiej, które chcą handlować z Unią. To miało wpływ na Amerykanów. A wiemy, że Amerykanie to nie są idioci. W związku z tym oni tę agendę wyrzucają do kosza – tę „zielonowość”.

Jeszcze muszę powiedzieć jedną ciekawą rzecz – cała „zielonowość” została wymyślona w Stanach Zjednoczonych. To po wojnie sekretarz stanu McNamara wpadł na taki pomysł: zamknął naukowców w jakimś schronie przeciwatomowym i kazał im knuć. Wiedzieli bowiem, że skończyła się wojna i stracili władztwo nad ludem.

Stwierdzili więc, że nie mogą ludzi straszyć trzecią wojną światową, bo nikt w to nie uwierzy, każdy miał już dosyć po drugiej wojnie światowej. Wymyślili więc, że może UFO – że będą straszyć ludzi jakąś cywilizacją z kosmosu i trzeba będzie się przed nią bronić. Był moment mody na UFO, nawet w filmach. Potem uznali, że ludzie w to nie uwierzą. Potem mówili: „Dobra, może głód”, ale i to nie przeszło, bo głód dotyczyłby głównie Afryki, a Europa i Ameryka miały nadwyżki rolnicze.

W końcu naukowcy wpadli na pomysł, że będą straszyć ekologią – że będzie koniec świata z powodu środowiska. I to wymyślono. I to trwa. A teraz Donald Trump, wiedząc to, zrezygnował z tej narracji, bo jego podstawowe hasło to „Make America Great Again”.

Ale summa summarum pomaga też nam – pośrednio – bo w tej umowie w ramach paktu Unia–Stany wprowadzono kilka rzeczy, które mają wpływ na poprawę handlu dla Stanów Zjednoczonych, a ograniczają zapędy Zielonego Ładu.

Ta umowa ramowa eliminuje cła na amerykańskie towary przemysłowe. Czyli z jednej strony nakłada cła na Europę, ale jednocześnie eliminuje cła na przemysł, bo przecież Donald Trump rozwija swój przemysł, o czym mówił, zwiększając też produkcję energii – i to energii węglowej. On mówi: „Dobra, rozwijam przemysł – więc nie ma ceł”.

Daje też preferencyjny dostęp do szeregu produktów rolnych i morskich – w tym orzechów, nabiału, wieprzowiny, owoców morza. Unia Europejska miała rozporządzenie o wylesianiu, które miało chronić lasy tropikalne, także poza UE. Ale Amerykanie stwierdzili, że to im nie odpowiada. W związku z tym Bruksela przyjęła argument Waszyngtonu, iż produkcja odpowiednich towarów na terytorium USA stwarza znikome ryzyko globalnego wylesienia. To istotne osłabienie regulacji, która miała chronić lasy tropikalne przed eksploatacją.

Czyli – to, co w Stanach, „nie ma wpływu”, a to, co w Polsce, oczywiście ma ogromny wpływ. I to jest pierwszy punkt dla Donalda Trumpa.

Kolejnie kwestie rolnicze – i tu Europa znów ustąpiła amerykańskim żądaniom. W ogóle Ameryka ma szczęście, bo ustępujemy Ameryce Południowej (słynny Mercosur), ustępujemy Ameryce Północnej – w efekcie osłabiamy własne rolnictwo. Chodzi m.in. o uproszczenie wymogów sanitarnych dla wieprzowiny czy produktów mlecznych.

To też jest ważne, bo nasz rynek był chroniony. Zresztą Unia Europejska ma bardzo wysokie wymogi. Nasza żywność jest naprawdę bardzo zdrowa, bo te normy są zawyżone. Ale teraz to nie będzie dotyczyć towarów amerykańskich.

Kolejna rzecz to mechanizm dostosowania cen na granicy z uwzględnieniem emisji CO₂ – tzw. CBAM, czyli flagowa inicjatywa Zielonego Ładu. Zostanie on złagodzony pod presją amerykańską. Komisja Europejska zobowiązała się do szukania dodatkowych ułatwień w implementacji CBAM, uwzględniając obawy amerykańskich małych i średnich przedsiębiorców.

W związku z tym amerykańskie firmy otrzymają specjalne traktowanie, co może osłabić skuteczność całego mechanizmu.

Kolejna rzecz – dyrektywy o zrównoważonym rozwoju przedsiębiorstw (CSDDD) i raportowaniu zrównoważoności (CSRD). Unia Europejska zgodziła się, że te dyrektywy nie będą stanowić nadmiernych ograniczeń dla handlu transatlantyckiego.

W sektorze technologicznym i przemysłowym – bo na to stawia Donald Trump – Bruksela zgodziła się, że amerykańskie jednostki oceniające zgodność mogą być uznane za jednostki notyfikowane. To umożliwi łatwiejsze wprowadzenie produktów amerykańskich na europejski rynek, ograniczy część procedur bezpieczeństwa.

W praktyce oznacza to, że amerykańskie firmy technologiczne będą mogły łatwiej certyfikować swoje produkty na rynku europejskim, omijając część unijnych procedur bezpieczeństwa.

Podsumowując: Europo zakładaj swoje firmy w Stanach! – tam szybciej certyfikują produkty, nie mają tych „głupich wymogów” dotyczących zielonowości, CO₂, zrównoważonego raportowania. A europejskie firmy dalej będą likwidowane.

Na to wskazują dane – chociaż ostatnie pokazują, że coś tam zaczyna drgać do przodu. Ale moim zdaniem niektóre dane zostały źle odczytane i po trzech latach Unia Europejska wchodzi w recesję przemysłową. W mojej ocenie są to zbyt wczesne i fałszywe wnioski.

Obniżki stóp RPP i dane makro

Przejdę do rynku. Ciekawe dane były w tamtym tygodniu, jeśli chodzi o Polskę. Najgorsza sytuacja była na warszawskiej giełdzie. Mieliśmy najgorszy dzień od kwietnia, krew się lała, ale to nie z punktu widzenia tego, że były jakieś złe dane, tylko dlatego, że rząd zapowiadał taki pomysł, że da domiar podatkowy dla sektora bankowego. W związku z tym cały WIG bankowy po prostu poleciał na łeb na szyję.

Rozczarował polski rynek pracy – spadło zatrudnienie, a wzrost płac był najniższy od czterech i pół roku. To oczywiście, moim zdaniem, oznacza, że mamy pewne jak w banku, iż we wrześniu Rada Polityki Pieniężnej obniży stopy procentowe – to jest dla nich paliwo. Szczególnie, że inflacja bazowa jest powyżej celu inflacyjnego, czyli tych 2,5%, ale mieści się w paśmie dopuszczalnych wahań.

W związku z tym, w mojej ocenie, we wrześniu mamy obniżkę stóp procentowych. Co jest pozytywne, bo to ma na celu pobudzenie gospodarki, ale też zmniejszenie naszych obciążeń, szczególnie że rząd te obciążenia będzie nam zwiększał. Podejrzewam, że prezydent Nawrocki będzie to wszystko wetował, ponieważ podpisał wtedy tę słynną deklarację ze Sławomirem Mentzenem odnośnie tego, że nie podpisze żadnych dokumentów zwiększających obciążenia, a takie są zapowiadane.

Jest zapowiadane zwiększenie akcyzy na alkohol i cukier. Jeśli dodamy do tego spadek płac – a pamiętamy słowa premiera Kaczyńskiego, że „kobiety dają w szyję” – to widać wyraźnie, że takie działania uderzają we własny elektorat. Skurczenie płac w połączeniu z wyższymi cenami alkoholu i cukru automatycznie przełoży się na droższe drinki w barach.

W związku z tym fakt jest taki, że pewnie prezydent Nawrocki będzie to wetował. Natomiast dzisiaj potrzebujemy pobudzenia. Dzisiaj potrzebujemy wielkich inwestycji, ja mówię o inwestycjach infrastrukturalnych, czyli patrzę nawet na to, co mówił kanclerz Merz.

Powinniśmy mieć inwestycje przede wszystkim infrastrukturalne. Gdzie jest CPK, gdzie jest atom? Wiemy, że w atomie Koreańczycy zrezygnowali, w związku z tym jesteśmy w bardzo trudnej sytuacji. Cała energetyka, cała infrastruktura – wszystko powinno iść w inwestycje. Powinniśmy zmniejszać obciążenia, a nie zwiększać obciążenia ludzi.

Ten rząd często patrzy na Niemcy – no to patrzmy, co oni robią. Oni na pewno nie będą podwyższać obciążeń w małych i średnich przedsiębiorstwach. My też powinniśmy zmniejszać te obciążenia, pobudzać gospodarkę, ponieważ może się okazać, że w takiej sytuacji znajdziemy się w dosyć trudnym położeniu, żeby to się nam nie odbiło czkawką. Zawsze przechodziliśmy przez kryzysy obronną ręką, ale teraz obawiam się, że może być problem.

Rynek walutowy

Jeśli chodzi o rynek walutowy – cóż się wydarzyło? W piątek wydarzyło się coś bardzo ciekawego. Był to super dzień dla handlu, ponieważ miało miejsce wystąpienie Powella, szefa Fedu, w Jackson Hole. I on podszedł gołębio, czyli ta wojna pomiędzy Fedem a Trumpem – gdzie Trump naciska na Fed, okazuje się, że chyba wygrywa. Dlatego że Powell przyjął gołębią retorykę. W związku z tym wygląda na to, że będziemy mieli do czynienia z obniżkami stóp procentowych w Stanach, a to wywołało euforię na rynkach – na krypto, na giełdach i na walutach – czyli osłabił się dolar.

I to można powiedzieć, że wpisuje się w prognozę Bank of America, który – zakładając sytuację w Stanach – stawia na upadek dolara. To oczywiście nie oznacza, że dolar upadnie jako waluta, tylko że prognoza jest dosyć optymistyczna co do notowań eurodolara. Bank of America zakłada, że jeżeli będzie gołębia polityka i obniżki stóp procentowych w Stanach, to dolar osłabnie, a na tym paradoksalnie może skorzystać euro.

Goldman Sachs także przewiduje, że kurs euro-funta będzie rósł – ale właśnie na tej samej zasadzie. Przewidują, że mimo iż funt będzie rósł wobec dolara, to dolar sam w sobie będzie słaby. W związku z tym tym bardziej euro wobec funta będzie rosło, ponieważ osłabnie euro-dolar.

Korekta na giełdzie?

Na koniec, chciałbym powiedzieć jedną radę – uważam, że zbliża się korekta na giełdach. I wiem, że to brzmi optymistycznie – nie mówię, żeby nie korzystać z tego – ale przestrzegam inwestorów, szczególnie tych, którzy są skłonni do ryzyka, przed lewarowaniem, to znaczy przed braniem kredytów czy graniem na kontraktach zbyt optymistycznie czy w ciemno na wzrosty na giełdach.

Ponieważ ostatnie wskaźniki ze Stanów wskazują, że nastąpiła tam sytuacja podobna do tej sprzed ostatniego kryzysu – zwiększenie lewarowania pozycji przez inwestorów amerykańskich. To znaczy, że zaciągają kredyty, biorą pożyczki pod zastaw akcji, żeby dokupić więcej akcji, czyli budują sobie dźwignię. Uważają, że koszt pożyczki versus to, co mogą zarobić w skali roku, im się opłaca. W związku z tym lewarują w ciemno. To była też przyczyna ostatniego kryzysu, na którym polegli także polscy inwestorzy, szczególnie klienci private bankingów.

Wtedy private bankingi poprzez chciwość doradców oferowały tego typu rozwiązania: „ok, zabezpiecz się na akcjach, damy ci pożyczkę, a tę pożyczkę wykorzystaj na zakup nowych akcji”. W związku z tym zwiększała się po pierwsze marża banku, jeśli chodzi o kredyt, a po drugie marża domu maklerskiego, jeśli chodzi o nabycie nowych papierów wartościowych.

Przed tym przestrzegałbym Państwa, ponieważ JP Morgan również ostrzega, że należy spodziewać się korekty. Ta korekta może przyjść, ponieważ wyceny amerykańskich akcji względem ich realnej wartości są bardzo optymistyczne. Mówiąc językiem prostym – jest bardzo drogo.

Dlatego jeszcze raz mówię – nie mówię, żebyście Państwo nie kupowali, ale uważajcie. Przede wszystkim wychodźcie, moim zdaniem, z produktów lewarowanych, jeżeli gracie krótkoterminowo. Oczywiście jeśli w długim terminie – wiadomo – ktoś buduje sobie portfel na lata, to nie boli go, że coś spadnie 10 czy 20%. Ja natomiast uważam, że należałaby się taka korekta na giełdach właśnie w okolicach 10–20%. Byłaby zdrowa i potem moglibyśmy wrócić do budowania.

Nie wiem, co miałoby się wydarzyć na rynku, żeby to się stało, ale wiemy, że rynki reagują bardzo dynamicznie, o czym świadczy chociażby piątkowy handel.

26.08.2025
Stolarz